Listy do Jerzego | M. Kuncewiczowa

Listy do Jerzego | M. Kuncewiczowa

Listy do Jerzego

Każdy przeżywa żałobę po stracie najbliższej osoby na swój własny sposób. Jednym z tych sposobów jest pisarstwo. Po raz pierwszy z dziełem na ten temat zetknęłam się w książce Wichy pt. Rzeczy, których nie wyrzuciłem (tu moja recenzja). Spodobało mi to w pewien sposób, dlatego sięgnęłam także po Listy do Jerzego Kuncewiczowej. Spodziewałam się, że otrzymam ciekawe osobiste dzienniki, a do tego podane w formie, którą uwielbiam, czyli listów. Nie otrzymałam tego, czego oczekiwałam, niestety. Ale z drugiej strony książka pokazała mi jedną rzecz, której nie byłam świadoma, a mnie zainteresowała.

Tytułowy Jerzy, to mąż Kuncewiczowej, który zmarł kilka lat przed napisaniem tej książki (rok wydania to 1988). Książka zawiera dwadzieścia trzy listy, które opisują obecne życie autorki, przytaczają wspomnienia z ich wspólnego życia oraz w pewien subtelny sposób komentują zmieniający się świat. 

Kuncewiczowa często pisze o różnych rzeczach, które robiła i dzieliła razem z mężem przez wiele lat. To hermetyczne i nie zawsze zrozumiałe dla postronnego czytelnika, momentami zbyt intymne, żeby czytanie tego sprawiało większą przyjemność. Czasem miałam poczucie naruszania jakiegoś tabu. Nie czułam się z tym komfortowo.

Druga strona księżyca

To wrażenie intymności potęguje unosząca się w całej książce nuta zmęczenia życiem i starością. Nie to, żebym unikała takich tematów, zmęczenie, starość i śmierć czeka każdego, w tej lub innej konfiguracji. Męczyło mnie coś innego. Mianowicie to, że odnosiłam wrażenie, że już jej się nie chce dbać o szczegóły i czytelnika. Może to być wrażenie zupełnie mylne i wynikające z czegoś innego, wszak pisząc to autorka była już starszą kobietą, przyczyna nie zmienia jednak mojego odbioru.

Listy do Jerzego

Mam też wrażenie, że ta książka to coś więcej niż pożegnanie ze zmarłą bliską osobą. Że to jest w pewnym sensie pretekst do tego, żeby pożegnać także się z własnym życiem. Jak wspomniałam, Kuncewiczowa pisząc to była już starszą kobietą, po kilku zawałach, o których zresztą w Listach wspomina. Nie mogła nie myśleć o tym, że z kolejnego pobytu w szpitalu może już nie wrócić. Ten strach jest obecny w książce cały czas, bo nikomu nie spieszy się do odchodzenia z tego świata, niezależnie od tego, jak dobre życie miał, czy jak bardzo jest pogodzony z koleją rzeczy.

Mimo wszystko jednak nie żałuję sięgnięcia po Listy do Jerzego, bo to właściwie pierwsza jej książka, jaką poznałam. Wydaje mi się, że w podstawówce była jakaś lektura jej autorstwa, ale nie pamiętam, żebym ją przeczytała. A szkoda, bo okazuje się, że to mądra kobieta była i ma bardzo przyjemny styl. 

Jak dowiedziałam się z eseju o autorce dołączonego na końcu Listów, Kuncewiczowa wiele podróżowała i napisała także trzy tomy dzienników, które je opisują. Wiem już, że na pewno po nie sięgnę, bo choć Listy do Jerzego nie są wybitne, to zdaję sobie sprawę, że jest to dzieło szczególne. Widać w nich potencjał, więc żeby poznać autorkę lepiej, muszę przeczytać coś jeszcze. 


Może Cię także zainteresować: Klucze


Subiektywna ocena: 6/10
Tytuł: Listy do Jerzego
Autor: Maria Kuncewiczowa
Data wydania: 1988
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy PAX
ISBN: 8321110215  
Liczba stron: 141