Klucze | M. Kuncewiczowa

Czasami spotykam się z pół żartobliwym stwierdzeniem, że Polacy lubią pisać tylko o wojnach, prześladowaniach i narodowej krzywdzie. Może, nie wiem, nie znam się. Ale fakt, że Klucze Kuncewiczowej to opowieść o wojnie, choć napisana tuż po jej zakończeniu, w 1948 roku.
Z krótkich wspomnień w formie notatek, autorka stworzyła spójną i plastyczną opowieść o swojej ucieczce przed frontem. Zaskoczyła mnie, przyznam. Przede wszystkim Kuncewiczowa włada piękną polszczyzną. Jej teksty zawierają interesujące spojrzenie uprzywilejowanej inteligentki, dla której zatrudnianie służby do zaklejania okien jest zupełnie naturalne. I to jest dobre, bo autorka nikogo nie udaje, tylko opisuje jej własny świat.
Codzienność uciekinierów
Dzięki temu mamy jakiś wgląd w to, jak wyglądało życie codzienne Warszawy na początku września 1939 roku, a później także w krajach, które przyjmowały migrantów. Kuncewiczowa portretuje głównie ludzi, których spotyka na ulicach, listonoszy, panią Z, dorywczą pomoc domową, współmieszkańców, czy uciekających dygnitarzy.
Te wydarzenia wydają się jednak w pewien sposób fabularyzowane. Nie traktowałam ich więc jako coś, co zdarzyło się dokładnie tak. To raczej obrazek złożony z różnych wspomnień i przesiany przez estetykę autorki.
Kuncewiczowa ma dar opisywania wydarzeń plastyczne, ale nie wprost. Jak pisze o bombardowaniach wsi i dziewczynie, którą jedna z bomb trafiła, to robi to obrazowo, a jednak niedosłownie, co jest zaletą…
Przyroda vs wojna
Pisarka łączyła w zdaniach potęgę wojennego zła, jakie niebawem czekało Europę z beztroską życia, pachnącymi kwiatami, codziennym krzątaniem. U niej to wszystko jakoś ładnie do siebie pasuje.
Co więcej, mimo obszernych i szczegółowych opisów codzienności: przyrody, Waszawy, dzieciństwa itp., nie mogę Kuncewiczowej zarzucić grafomaństwa. To prawda, że momentami ciężko czytało się kolejne przydługawe wspomnienia, ale o tym właśnie i taka jest ta książka. Składa się z różnych obrazków.

Szkoda, że zapomniana
Autorka niesamowicie portretuje osoby, np. pewnego klubowicza angielskiego, któremu jedna z bomb niszczy ulubiony lokal, w którym przebywał codziennie od lat. Jej spostrzegawczość i umiejętność zwięzłego charakteryzowania ludzi zrobiła na mnie duże wrażenie. Pomimo nieszczególnie optymistycznego tematu, cała książka jest właściwie dość przyjemna.
Choć są to po prostu wspomnienia uprzywilejowanej pisarki, które nie wnoszą do tematu wojny nic szczególnie nowego, oprócz opisów przedwojennej stolicy, to jednak wśród wielu podobnych książek, ta jest dość wyjątkowa. Głównie przez to, jak pięknym językiem posługuje się autorka. Szkoda, że Maria Kuncewiczowa dzisiaj jest już prawie zapomniana, a jej Klucze to już w ogóle mało kto bierze do ręki.
Może Cię także zainteresować: Listy do Jerzego | Prowokatorka. Fascynujące życie Marii Dąbrowskiej
Tytuł recenzji: Wojna w oczach pisarki
Subiektywna ocena: 8/10
Tytuł: Klucze
Autor: Maria Kuncewiczowa
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy PAX
Data wydania: 1977 (pierwsze wydanie: 1948)
Nakład: 30 000 + 298 egz.
ISBN: –
Liczba stron: 196