Turcja Not Inclusive. Fotorelacja z podróży po kraju kebabów

Ten wpis wyjątkowo nie jest o książkach, a o wyjeździe do Turcji. Książek tu nie będzie (chociaż przed wyjazdem czytałam Pamuka wspomnienia o Stambule). Tu będą tylko zdjęcia i krótkie opisy. Ostrzegam od razu, że to długi tekst, w którym będzie prawie 80 zdjęć i trochę wspomnień. Dużo, ale wybór był ciężki, bo w sumie z ponad tysiąca fotek, a każda ciekawa. 😁
Ogólny plan wyjazdu
Plan ogólny wyjazdu był taki, żeby trochę pojeździć po Turcji i poznać ją lepiej, bo to olbrzymi i zróżnicowany kraj. To pierwszy urlop od paru ładnych lat, więc chcieliśmy go wykorzystać jak najlepiej, a że “najlepiej” znaczy aktywnie, więc przełaziliśmy wiele kilometrów pieszo i przejechaliśmy backpackersko przez kilka lokacji, korzystając z krajowej komunikacji i nocując w nieoczywistych miejscach. Pieniądze zaoszczędzone na noclegach przeznaczyliśmy na wycieczki i inne atrakcje.

Dzień 1 / 18. V / Stambuł – Sultanahmet / Topkapi, Hagha Sophia, Grand Bazaar
Jako pierwszy etap zaplanowaliśmy zwiedzanie najważniejszych punktów Stambułu – Hagia Sophia, Błękitnego Meczetu, Pałacu Topkapi, Galata Tower, Grand Bazaar i Spice Bazaar. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć Basilica Cistern, ale jest tymczasowo zamknięta do renowacji. Nocowaliśmy w bardzo fajnym hostelu, który jest w pobliżu większości z tych miejsc (oprócz Galata Tower).
Na pierwszy ogień poszedł Pałac Topkapi.


Tak, jak radzą poradniki, na pałac Topkapi należy zarezerwować parę godzin oraz sporo sił, bo teren pałaców jest dość rozległy i generalnie sporo trzeba chodzić. Warto tam iść też od razu po otwarciu – nie ma wtedy tłumów i kolejek. Ale ogólnie ciekawie jest zobaczyć jak żył Sułtan i jego Harem.

Jeśli chodzi o bilety wstępu, to najbardziej opłaca się kupić Muzeum Pass, który umożliwia wstęp do kilkunastu bardziej i mniej ciekawych miejsc i jest ważny przez 5 dni (są też inne opcje, droższe i dłużej ważne). Koszt passa to 550 lir, czyli ok 220 zł, po ówczesnym kursie (podczas wymiany lira leciała w dół czasami z minuty na minutę). Przed wyjazdem kupowałam liry po 0,4 zł, w momencie jak to piszę (dwa tygodnie później) można już ją kupić za 0,28 zł.
Hagia Sophia w tej chwili jest meczetem, więc wstęp do niej jest bezpłatny, należy tylko pamiętać o okryciu głowy (kobiety) i długich spodniach (mężczyźni). Straże tego pilnują, ale w krótki rękaw może być.

Błękitny meczet to największy zawód tego dnia i w ogóle chyba całego wyjazdu. Wejście także jest bezpłatne, ale w środku odbywają się duże renowacje i właściwie cały w środku zastawiony jest rusztowaniami. Niespecjalnie cokolwiek spoza nich widać.

Grand Bazaar z kolei to jest coś. Warto przejść labiryntem uliczek ze wszelkimi dobrami i niedobrami. Minusem jest to, że na bardzo wielu straganach i kioskach jest to samo, sprzedawcy dość nachalnie zaczepiają oraz styl rzeczy dostępnych tam jest delikatnie mówiąc specyficzny. Wrzaskliwe kolory i kroje, mnóstwo cekinów i wielkie loga znanych i luksusowych marek i to wszystko na wszelkiej maści podróbkach. Nawiasem mówiąc, to cały Stambuł to jest jeden wielki bazar.

Museum of Great Palace Mosaics – zobaczone rzutem na taśmę, bo także dostępne na Muzeum Pass. Jest w okolicy, więc w sumie też warto.

Dzień 2 / 19. V. / Galata Tower, Muzeum derwiszy, Muzeum Archeologiczne
Wieża Galata stoi na sporej górce, pod którą można albo wleźć, albo wjechać metrem i trochę zejść, a bilet wstępu jest w Muzeum Pass. Widok z góry jest nieprawdopodobny.

Warto wybrać się do niej rano – po południu są do niej duże kolejki i jest nieprzyjemnie, bo górny taras jest wąski, a barierki wcale nie specjalnie wysokie i trzeba się przepychać.

Galata Mevlevihanesi Müzesi można odwiedzić od razu po wieży Galata. Jest niedaleko i bilet także jest ujęty w Muzeum Pass. To muzeum sekty derwiszy, urządzone w dawnej siedzibie młodych adeptów. Z tego co wywnioskowałam są tam urządzane pokazy. Nam się nie udało dotrzeć na żaden, ale wydaje mi się, że w tym miejscu może być to interesujące przeżycie, bo główna sala (na zdjęciu poniżej) jest przepiękna.

Na Istanbul Archaeological Museums, które jest bardzo blisko Pałacu Topkapi także trzeba zarezerwować co najmniej kilka godzin. Jest bardzo duże i ma wiele pięknych, ciekawie pokazanych eksponatów. Bilet także jest dostępny w Muzeum Pass.

Jeśli nie idziemy do tego muzeum wcześnie rano, to na pewno trafimy na kolejkę. Warto wiedzieć, że muzeum pass daje fajny feature – można dzięki niemu wejść bez kolejki. Polecam, bo oszczędność czasu jest spora. A na zdjęciu poniżej jest wystawa dotycząca prac archeologicznych w Troi – przekrój warstw ziemi.

Rzutem na taśmę zwiedziliśmy jeszcze Istanbul Museum of the History of Science and Technology in Islam, bo jest blisko i także jest na Muzeum Pass. Ale ono jest najmniej ciekawe oraz w środku jest sporo propagandy. Na przykład na samym wejściu jest puszczony filmik, w którym autorzy informują, że Bliski Wschód miał bardzo wiele wynalazków, z których wiele zostało “pożyczonych” przez Zachód bez informacji o pożyczeniu. Być może, natomiast forma kiepsko ukrytego żalu jakoś mi wadziła. Inna rzecz, że to muzeum nie ma imponującego sposobu ekspozycji informacji. Można, bo wejście na pass, ale niekoniecznie trzeba.

Dzień 3 / 20. V / Stambuł -> Kapadocja (Nevsehir/Uchisar)
Kolejny dzień był transferowy. Ze Stambułu wyruszyliśmy do Kapadocji, żeby zobaczyć te niesamowite skały w kształcie stożków. Ze Stambułu do Uchisar jest prawie 800 kilometrów. Można tam się dostać samolotem, a później lokalnymi busami albo transferami, ale my zdecydowaliśmy, że pojedziemy busem bezpośrednio w okolice i nocą, żeby nie tracić dnia na podróż (bus jedzie ok 12 godzin). Nie ma co ukrywać, podróż jest dość ciężka, bo jedzie się długo, ale autobusy są nowe, wygodne, z klimatyzacją, a pitstopy co godzinę (stąd też tak długa podróż).

Generalnie, żeby dostać się w jakiekolwiek miejsce w Turcji busem, wystarczy dostać się metrem na główny dworzec autobusowy (Otogar İstasyonu) i wybrać którąś z bardzo wielu dostępnych firm i godzin odjazdu. Dworzec jest ogromny i można tam też spokojnie poczekać. Warto spróbować kebaba w jednej z tamtejszych knajpek – może nie wyglądają one luksusowo, ale zjadłam tam najlepszą wołowinę w życiu.
Dzień 4 / 21. V / Uchisar, Göreme
Bus dowiózł nas do Nevsehir i stamtąd złapaliśmy już lokalny busik do Uchisar, czyli małej wsi znanej z zamku wydrążonego w skale. Zatrzymaliśmy się w tanim hosteliku dosłownie 10 metrów od tej niesamowitej budowli, ze wspaniałym widokiem na najwyższy szczyt Kapadocji (Erciyes Dağı, 3917, na zdjęciu w dali – to niecałe 50 km od noclegu) oraz pobliskie doliny z niezwykłymi skałami.

Pokój z widokiem, który zarezerwowaliśmy wcześniej, okazał się maluteńki, z mikroskopijną i specyficzną łazienką (nie dla osób potrzebujących wysokich standardów), ale widok z okien i tarasu wiele wynagrodził.

Z racji na pewne zmęczenie po podróży ten dzień spędziliśmy na rekonesansie i kupowaniu biletów na lot balonem, na którym bardzo mi zależało.
Wycieczkę taką można kupić na kilka sposobów, np. przez hotel (chyba najłatwiej, ale i najdrożej, za ok 170 euro, bo doliczają swoje fee). Warto więc trochę się wysilić i poszukać firmy organizującej takie loty na własną rękę, najlepiej nie przy głównych ulicach, tylko w pobocznych. Dzięki temu cena spadnie do ok 140 euro, a jak się trochę potargujemy to nawet do 130 euro za osobę. To jest spory koszt (ok 600 zł), ale warto. To jedna z tych atrakcji, które na żywo wyglądają nawet lepiej niż zdjęcia na Instagramie.

Dzień 5 / 22. V / lot balonem, zamek Uchisar, Dolina Gołębi
Lot balonem odbywa się zwykle o wschodzie słońca (dla mnie to noc, nienawidzę wstawać tak wcześnie, ale tu byłam w stanie się poświęcić). Bus odebrał nas ok 4:30 – 5:00 rano i zawiózł na miejsce startu w okolicy pobliskiego Göreme.

Oczekiwanie na wschód i start to piękne widoki dziesiątek startujących balonów (ponoć nawet do kilkuset jednocześnie w sezonie). Widok niezapomniany, nie mówiąc już o widokach z balonu, który wedle pilota potrafi się wznieść nawet na wysokość 1km.

Lot trwa około godziny, później jest toast szampanem (bez alko), drobne śniadanie, rozdanie certyfikatów 😉 oraz możliwość kupienia wydrukowanego zdjęcia i innych pamiątek, np. nagrania z lotu na pendrive. Około 7 rano bus odwozi do hotelu.

Moim zdaniem warto się szarpnąć i polecieć, bo widoki są przepiękne. Ale jeśli ktoś nie chce, lub nie może lecieć, jest jeszcze opcja samego zobaczenia startujących balonów z dołu. Wystarczy dojechać lub dojść na jedno z wielu miejsc widokowych w okolicy.



A tak wygląda składanie balonu. Okazuje się, że jest ogromny, tylko tego nie widać bez żadnego odniesienia dla skali.

Po locie balonem jest jeszcze cały dzień na kolejne wrażenia, których w okolicy jest wiele. Najpierw poszliśmy połazić po zamku w Uchisar (w tle), a później na spacer Doliną Gołębi (tr. Güvercinlik Vadisi).

Zamek jest ciekawy i warto wejść do płatnej części, ale polecam także połazić dookoła niego – jest mnóstwo “pokoi” i ścieżek dostępnych bez żadnych ograniczeń. Przy czym do eksploracji polecam jakieś konkretniejsze buty.


Skały, w których są wydrążone te pomieszczenia są bardzo kruche i sypią się pod podeszwami. Można się bardzo łatwo poślizgnąć i upaść (widziałam kilka takich potknięć nieostrożnych turystów, sama też parę razy podjechałam, nic fajnego).

Dolina Gołębi (tr. Güvercinlik Vadisi) też jest warta spaceru. Zaczyna się w Uchisar (warto iść na sam jej początek), a kończy w pobliskim Göreme. To około 4 km marszu po mniej więcej płaskim terenie (niewielkie podejścia, niewielkie zejścia). Widoki są nieziemskie – wysokie na kilkadzieścia metrów skały o dziwnych kształtach, nie mówiąc już o widoku na Uchisar z dołu.

Okolica robi niesamowite wrażenie. To akurat widok na “tył” Uchisar, ze ścieżki do Doliny Gołębi.

Mniej więcej w połowie trasy warto uważać, ponieważ ścieżka się rozchodzi i nie jest do końca jest to oznaczone. Niby stoi tam słupek, ale nie ma na nim żadnej informacji co i jak. Jedna ze ścieżek prowadzi prawidłowym szlakiem, a druga (jakby bardziej intuicyjna) prowadzi w głąb doliny, gdzie można zobaczyć jeszcze więcej niesamowitych widoków, ale kończy się nieoczywistym, a niebezpiecznym urwiskiem. Warto tam pójść i zobaczyć, a potem wrócić do nieoznakowanego słupka i skręcić w drugą z odnóg.

Nie wiedzieliśmy o tym rozejściu. Uświadomił nas pewien starszy człowiek, który siedział w pobliżu urwiska. Poprowadził nas prawidłową trasą i pokazał bezpieczny szlak.
Oczywiście oczekiwał później tipa, ale uznaliśmy, że na niego zasłużył, bo wskazał taką ścieżkę, która nie była do końca standardowa i w sumie było warto za nim pójść (na zdjęciu wąski tunel, przez który przełaziliśmy).

Natomiast później przyszła jeszcze myśl, że jest to intrygujący zbieg okoliczności, że nie ma w tym miejscu znaku, a on akurat siedział tam i czekał na nieświadomych turystów… W każdym razie warto przejść się tą ścieżką i później wrócić na właściwą trasę.

W sercu Kapadocji, czyli w pobliżu tych dwóch wiosek, jest jeszcze więcej tego typu ścieżek i przepięknych, dziwnych miejsc do zobaczenia. My nie mieliśmy aż tyle czasu, żeby zobaczyć wiele więcej niż Uchisar, w którym mieszkaliśmy i okolice Göreme, ale może jeszcze kiedyś tam wrócimy. Niedaleko jest lotnisko, więc w teorii można tam dolecieć dość sprawnie.

Dzień 6 / 23. V / Uchisar a Göreme
Wprawdzie to Göreme jest uznawane za najciekawsze miejsce w Kapadocji, ale zdecydowaliśmy, że nocować będziemy we wsi tuż obok, czyli właśnie Uchisar i była to bardzo dobra decyzja.

Uchisar jest położone na górce, więc widoki są zniewalające, a tego nie ma w Göreme. W Uchisar nie ma wielu turystów, a Göreme stało się miejscowością wybitnie turystyczną – jest drożej, tłumniej i większy ruch, więc w powietrzu cały czas unosi się kurz.

Ale za to w Göreme będzie bliżej do najbardziej znanych atrakcji i szlaków. Natomiast Uchisar jest oddalone od Göreme dosłownie parę kilometrów, więc można iść tam albo pieszo, albo skorzystać z busa (kursują co około 30 min i kosztują ok 4 zł), czy z taksówki, których jest pełno.



Dzień 7 / 24. V / Uchisar -> Göreme -> Antalya (Serik -> Belek)
Siódmego dnia przyszło nam się pożegnać z żalem za skałami w Kapadocji i pojechać dalej. Znów korzystaliśmy z nocnego busa, więc w ciągu dnia udało się nam jeszcze zrobić mnóstwo fantastycznych zdjęć w okolicy Göreme.


Zaplanowaliśmy, że pokąpiemy się w Morzu Śródziemnym w jednej z kurortowych miejscowości. Wybraliśmy Belek. Podróż wyglądała tak, że z Uchisar pojechaliśmy lokalnym busem do Göreme skąd złapaliśmy nocny bus do Antalii (podróż trwa około 9 h). Stamtąd rano złapaliśmy lokalny bus do Serik (15 km dalej), z którego złapaliśmy kolejny bus już bezpośrednio do Belek (ok 15 km dalej).
Podróż była nieco skomplikowana, ponieważ z głównego dworca w Antalii nie jeździ nic bezpośrednio, tylko właśnie do Serik, skąd trzeba łapać kolejny lokalny busik. Można też jechać taksówką, ale bardzo przed tym przestrzegam, bo raz, że jest super drogo, dwa, że taksówkarze próbują oszukiwać.


Mieliśmy jedną historię z niezadowolonym taksówkarzem, który podał 25 euro podał jako cenę za przewiezienie paru km. Proponował też cenę w lirach, która po przeliczeniu była wielokrotnością ceny w euro – krzyknął 800 lir, co w przeliczeniu dałoby ponad 300 zł (800 lir * 0,4 zł = 320 zł), a później jeszcze był zły i agresywny, że dlaczego nie chcemy mu zapłacić za usługę, przecież on chce pomóc… Ostatecznie przejechaliśmy tę trasę tramwajem (4 przystanki = 25 lirów za dwie osoby = 5 zł za bilet na osobę). Ale to było nieco później. Patrząc na te cudowne skały w Kapadocji jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.
Dzień 8 / 25. V / Belek
Podróż minęła jak zwykle podróż busem nocą, wystarczająco wygodnie, acz bez szału, ale nad ranem widoki w trasie były piękne.

W Belek mieliśmy małe problemy z zakwaterowaniem, ponieważ hotel zarezerwowany przez Booking nie akceptował płatności bookingu – chcieli gotówkę, albo płatność kartą z lirami. Na szczęście mieliśmy Revoluta. W ogóle Revolut z lirami do Turcji to must have. Gotówka w euro i lirach trzeba mieć, ale w większości miejsc spokojnie można płacić kartą, więc żeby nie wozić ze sobą za dużo papierowych pieniędzy, karta sprawdzi się doskonale. Szczególnie w czasie galopującej inflacji, w której liry taniały z godziny na godzinę.
Dzień 9 / 26. V / Belek
Kolejny dzień spędziliśmy na plaży. Plaże w Belek generalnie są kamieniste, a woda w maju OK, ale pływałam w cieplejszych. Jeśli chodzi o czystość plaży publicznej, to piasek mógłby być nieco przeczesany, ale czystość wody jest w porządku. Można sobie fajnie posnorklować.


Poza tym nie ma tam tłumów i co jest fajne, to prywatne plaże przed hotelami nie są ogrodzone (jak np. w Dubaju) i można spokojnie zrobić sobie długi spacer wzdłuż całej plaży.
Samo miasteczko jest ewidentnie nastawione na leniwych turystów. Wszystkie ulice są pełne sklepów i knajp.

Dzień 10 / 27. V / Belek -> Pammukale
Wybraliśmy się także na całodzienną wycieczkę, żeby zobaczyć słynne białe Pammukale. Koszt takiej wycieczki z Belek to 45-50 euro, a można ją wykupić w każdym punkcie biur podróży, których w całej Turcji jest bardzo dużo. Niestety znów trzeba było wstać rano w nocy, ponieważ to jest dość daleko i dojazd busem z Belek trwa około trzech godzin.


Generalnie warto tam pojechać, ale chyba nie z taką jednodniową wycieczką. Pammukale to taki antyczny Ciechocinek – oprócz leczniczych źródeł i pięknych tarasów, które wyglądają jak śnieg pośrodku spalonej latem łąki, dookoła są ruiny antycznego miasta Hieropolis.
Jest tam też muzeum, antyczny teatr w idealnie zachowanym stanie i parę innych ciekawych miejsc. Niestety na zobaczenie wszystkiego zwyczajnie nie starczyło czasu (na zwiedzanie podczas takiej wycieczki są tylko ok 3h, a to zdecydowanie za krótko na nacieszenie się atrakcjami).

Pammukale na popularnych zdjęciach i Pammukale teraz, to dwa “inne” miejsca. Znaczy, to ciągle to samo, ale przez rabunkową gospodarkę wodną w latach ‘90, woda, która oddawała wapń i barwiła skały na biało, przestała płynąć tak obficie. W związku z tym to miejsce niszczeje. Wprawdzie Turcy wyburzyli hotele, które to spowodowały i próbują jakoś ratować to miejsce, ale ewidentnie widać postępującą degradację. To niestety dość smutny widok, chociaż wciąż robi ogromne wrażenie!

Strasznie gorąco tam było, praktycznie zero cienia, a ja po poprzednim dniu miałam poparzoną słońcem skórę… Nigdy się człowiek nie posmaruje wszędzie. Zawsze o czymś zapomni albo coś zignoruje…

Dzień 11 / 28. V / Belek -> Antalya -> Stambuł
Kolejny dzień, to kolejna nocna podróż busem i znów za oknem widoki.

Z Belek wróciliśmy bezpośrednio do Antalii, a później do Stambułu. Tutaj właśnie spotkała nas ta sytuacja z okropnym taksówkarzem, który próbował nas oszukać, a o której pisałam wcześniej.
Na „drugi” pobyt w Stambule wybraliśmy inne miejsce. Tym razem znaleźliśmy hostel w okolicy placu Taksim, czyli kolejnej super turystycznej okolicy położonej na wysokiej górce. Na szczęście wjechać na nią można chyba jedynym na świecie (albo jednym z niewielu) “skośnym” metrem. Metro to ciekawostka – ma tylko jeden przystanek i jeden cel – pokonać dość wysoką górkę, na jakiej jest Taksim i dowieźć tam ludzi, którzy nie chcą pod nią wchodzić pieszo. Korzystaliśmy z niego bardzo często.

Chociaż hostel do wybitnie popularnych nie należał, to warunki ogólnie nie były złe. Tylko mieliśmy wspólną łazienkę, a do naszego prywatnego pokoju wchodziło się przez wspólne dormitorium. 😅😆 W ogóle sam hostelik na pierwszy rzut oka prezentował się podejrzanie, ale ostatecznie pobyt tam okazał się strzałem w 10. Było super blisko do głównej ulicy Taksim, a wejście leżało w samym środku dzielnicy imprezowej, co nam nie przeszkadzało (dość głośna muzyka w nocy). Zresztą obok, przypadkiem, odkryliśmy świetną knajpę z rockowymi/metalowymi koncertami na żywo – „DoRock”, w której dwa razy spędziliśmy wieczór. Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że wyląduję w Stambule na koncercie pt. „Iron Maiden Tribute”…

Dzień 12 / 29. V. / Stambuł
Pobyt w Stambule sprawił, że musiałam przedefiniować znaczenie słów “tłoczno”, “tłum” i “ciasno”. W porównaniu do 17 milionowego Stambułu taka 2 milionowa Warszawa, to małe miasteczko o stosunkowo luźnej zabudowie.

Taksim jest tłoczne o każdej porze dnia i nocy. Jedynie rano jest tam nieco mniej ludzi. Sklepy są otwarte do późnej nocy, więc gdyby kogoś naszła ochota na kompulsywne zakupy po pijaku, to jest to tam możliwe. Warto poszwendać się po pobliskich uliczkach i odkryć np. poukrywane w niszach kościoły chrześcijańskie.

Wieczorem wybraliśmy się także na rejs po Bosforze, który trwał około godziny i pokazał od strony wody, jak ogromne jest to miasto. A także jak piękne w tych mniej turystycznych okolicach. Niesamowicie wyglądają stare i nowe rezydencje umieszczone bezpośrednio nad Bosforem, z własnymi zejściami do wody.

Domy wybudowane na wzgórzach malowniczo się komponują z zielenią, zabytkowymi zamkami i pałacami. Warto to zobaczyć na własne oczy, ponieważ żaden film i żadne zdjęcie nie oddadzą tej przestrzeni.

Mewy w Stambule są przyzwyczajone do karmienia. Prawie wcale się nie boją, podchodzą / podlatują bardzo blisko.

Podczas rejsu można im rzucać jedzenie i one będą próbować w locie je łapać. Fajna zabawa. Kradną uwagę od widoków wokół.

Dzień 13 / 29. V. / Stambuł
Tego dnia generalnie znów szwendaliśmy się po Stambule w poszukiwaniu pamiątek. Zrobiliśmy kilometry na Grand Bazaar, dokładnie 21 km na nóżkach.

Stambuł jest zaśmiecony, ale nie dziwię się, bo kosze na śmieci tam, to raczej ewenement, a ludzi jest dużo. Bardzo dużo. 17 milionów, to połowa mieszkańców Polski zamkniętych w jednym mieście.

Stambuł to także stolica wszelkiej maści podróbek, o charakterystycznym designie, który może być określany jako tandetny ;P. Na straganach można zobaczyć Louis Vuitton, Givenchy, Chanel, Gucci i inne luksusowe loga. Ale nie ma się co łudzić, to nie są oryginały, choć niektóre są bardzo przyzwoitej jakości. Co ciekawe, jakość zależy od miejsca zakupu. Np. na Grand Bazaar jakość będzie nieco lepsza niż na Taksim, ale będzie też drożej.

Generalnie w pewnym momencie zaczęłam zwracać baczną uwagę na to, jakie kto ma dodatki i wyszło, że Turcja to kraj bogaczy. 90% przechodniów miało jakiś element ze znanym logo, a to buty, a to okulary, zawieszka, pasek, zegarek… Nawet żebraka stać na bluzę Gucci (true story, na własne oczy widziałam). Najchętniej kopiowanym designem jest Balenciaga, a tureccy sprzedawcy są nastawieni na odbiorców z Rosji. Angielskich tłumaczeń jest jak na lekarstwo, ale rosyjskie są prawie wszędzie i szybciej się można dogadać po rosyjsku niż po angielsku.

W całym mieście jest mnóstwo bezpańskich kotów i psów. Pieski są spokojne, najedzone i zaczipowane – głównie leżą w cieniu drzew i budynków, czasami w przejściach. Natomiast koty są karmione zarówno przez turystów jak i sprzedawców i generalnie dają się tarmosić. Zwierzaki nikomu nie przeszkadzają i nikt ich nie przegania.

Generalnie Turcja jest średnio o ok 15 – 20% tańsza niż Polska, ale to zależy od miejsca. W bardzo turystycznej okolicy potrafi być sporo drożej. Trzeba też uważać na turecką “kulturę zawyżania cen”, bo czasami jest to praktykowane na potęgę i do przesady. W przypadku kupowania na bazarze warto się targować, szczególnie w przypadku pamiątek, czy rzeczy kraftowych – Turcy zwykle schodzą nieco z ceny, czasami mniej, czasami więcej. Rekordowy przypadek to nawet 70% ceny w dół, ale to nie ja targowałam…

Dzień 14 / 30. V. / Stambuł
Tego dnia odwiedziliśmy jeszcze raz Hagia Sophia, żeby zrobić kilka dodatkowych zdjęć i poszliśmy na spacer po ogrodach obok pałacu Topkapi – Gülhane Park i na stację Orient Expressu (na zdjęciu poniżej). Generalnie czill, spokój i kolejne kilometry w nogach.

Wyprawa w maju to dobry pomysł. To jeszcze przed sezonem, więc (mimo wszystko) nie ma aż tak dużo ludzi. A jeśli chodzi o temperaturę, to bywa różnie. Warto mieć ubrania także na chłodne dni, bo potrafi ostro wiać, szczególnie w Kapadocji różnice temperatur dzień – noc potrafią być duże, np. 8 stopni wieczorem, a w dzień ok 18 i zimny wiatr. Ale już następnego dnia może być gorąco (30+) i palące słońce.

Jedzenie jest cudowne i mówię to ja, a ja nie przepadam za nowymi smakami. Turcja to kraj przepysznej wołowiny i fantastycznych warzyw (pomidory smakują dużo lepiej niż te ze sklepu w Polsce) i każda knajpa podaje dobre jedzenie. Każda. Nawet jeśli wygląda na podrzędną, to jedzenie będzie smakować wyśmienicie. Z rzeczy, które jadłam i mi bardzo smakowały: Testi kebab (gulasz gotowany w glinianym naczyniu); doner durum – w roladzie, jak i daniu – koniecznie z mięsem wołowym, na kurczaka nawet nie patrzcie, do tego koniecznie chlebek wypiekany często na miejscu i sałatka z pomidorem i ogórkiem – mniam; balik ekmek – kanapka ze smażoną makrelą i sałatą, dostępna w knajpkach nad Bosforem; kumpir – wielki ziemniak z serem, masłem i dodatkami; kofte – wołowe kotleciki pieczone i smażone. Śniadanie po Turecku wszędzie jest mniej więcej takie samo. Warto spróbować placka z takiego cieniutkiego ciasta smażonego z czekoladą albo serem (na zdjęciu poniżej). Z deserów – budynie przeróżne także z ryżem, baklawa, turkish delight, wszelkie pistacjowe rzeczy, a przekąski to prażona ciecierzyca i prażone ziarna kukurydzy w różnych smakach (nie popcorn). Kawa jest wszędzie przepyszna.
Z innych rzeczy wartych spróbowania: Midye dolma – małże z ryżem z cynamonem i innymi przyprawami w knajpkach i przydrożnych stoiskach, pieczone kasztany, kokorec – generalnie smak ok, ale zawartość dla konesera polskich flaków, których ja nie cierpię; adana kebab – mielona wołowina pieczona na rożnie z mieczy.

Dzień 15 / 31. V. / Stambuł i wyjazd…
Ostatniego dnia jeszcze trochę spacerowaliśmy, ale generalnie przygotowywaliśmy się psychicznie do wyjazdu, bo samolot mieliśmy o 7 rano następnego dnia. Trzeba było przemyśleć, jak dostać się na lotnisko, które jest oddalone od Stambułu o ok 40 km.
Uber w Stambule nie działa, nawet jeśli wszędzie piszą, że działa. Albo nie działa na Taxim. Nie wiem, ale nie ma co liczyć na tę aplikację. Zwykłej taksówki nie chcieliśmy brać, ze względu na koszty i złe doświadczenia. Na szczęście w hostelu podpowiedzieli nam, że właściwie przez całą noc kursują busy korporacji Havaist, które odjeżdżają z przystanku bardzo blisko, na Taksim (tu link, gdyby ktoś kiedyś potrzebował), jeżdżą co godzinę i kosztują niewielkie pieniądze.

I to był już koniec naszej podróży. Ogólnie Turcja to jest piękny i ciekawy kraj. Ma swoje minusy, ale ma też sporo plusów. Dwa tygodnie to trochę za mało, żeby go poznać w całości, szczególnie Stambuł, który ma prawie dwa tysiące lat i niewyobrażalną liczbę mieszkańców. Czuć tę atmosferę.

Może Cię także zainteresować: Jerozolima – miasto kontrastów. Fotorelacja z wyprawy do Izraela
A może książkę? Turcja: obłęd i melancholia