117 dni na łasce oceanu | M. i M. Bailey

Na wielkich oceanach też można się z czymś zderzyć, także katastrofalnie w skutkach. „Titanica” zatopiła góra lodowa, a należący do Maurice i Maralyn Bailey jacht “Auralyn” zatopił kaszalot. Na szczęście żeglarze mieli wystarczającą ilość tratw ratunkowych. Nie sądzili jednak przyjdzie spędzić im na nich cztery miesiące. 117 dni na łasce oceanu…
Szczęście w nieszczęściu, że zatonięcie nastąpiło tam, gdzie gdzie klimat jest sprzyjający – w pobliżu Wysp Galapagos oraz szlaku morskiego, uczęszczanego przez statki. W sumie podczas swojego dryfowania spotkali ich 8. Dopiero ten ósmy ich zauważył, co wcale nie było łatwe, bo taka łupinka pośród ciągle falującego morza, to malutki punkcik. To były lata siedemdziesiąte, nie było jeszcze wtedy nowoczesnych systemów SOS opartych o GPS. Wtedy trzeba było liczyć na łut szczęścia. Na szczęście im się udało.
Instynkt przeżycia
Trudno w ogóle wyobrazić sobie skalę tego, co przeżyli. W tej krótkiej, ale treściwej książeczce opisują, jak wyglądało przez ten czas ich życie na dwóch tratwach. Na początku żywili się skromnymi zapasami uratowanymi z jachtu. One niestety nie wystarczyły na długo. Później jedli to, co im dała natura – surowe mięso ryb, żółwi i ptaków, które miały pecha przysiąść na ich tratwie. Wciąż jednak dręczył ich ciągły głód. Czasami także pragnienie, szczególnie wtedy, kiedy długo nie było deszczu, który zbierali i wykorzystywali jako wodę pitną.

Z tymi żółwiami to jest w ogóle cała historia, ponieważ one były przyjazne i ocierały się o ich gumową tratwę. Rozbitkowie na początku je odganiali w obawie o jej zniszczenie, ale później dzięki temu nie mieli większego problemu z ich łapaniem. Raz nawet przywiązali je do tratw i traktowali jako siłę napędową. Poskutkowało zaskakująco dobrze, tylko kierunek na pełny ocean im nie odpowiadał, musieli więc pomysł zarzucić.
Natomiast pierwszy, który trafił na “stół”, był wielkim przeżyciem. Wcale się nie dziwię… Wiemy to, bo autorzy opisują dokładnie proces łapania i zabijania tych stworzeń. Na początku mieli opory, okazało się jednak, że żeby przeżyć, muszą uruchomić w sobie bezlitosne instynkty.
Psychika najważniejsza
Niesamowicie ciekawe jest też, jak ważne jest utrzymanie psychiki w przyzwoitym stanie. Maurice i Maralyn opisują czym zajmowali głowy, żeby nie myśleć o ich beznadziejnym położeniu. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy , jak ważny jest to aspekt do przetrwania. Jeśli będę kiedykolwiek wybierać się w jakąś niebezpieczną podróż na pewno pomyślę o kieszonkowych szachach albo kartach.
Na pewno nie było im łatwo. Przeżywali bezsilność wobec upałów, sztormów, odpływających statków, głodu oraz wobec dręczącego pragnienia, gdy w wokół bezmiar wody, ale słonej… Do tego dręczył ich żal po ukochanej łódce, która była spełnieniem ich marzeń, i dla której sprzedali swój dom, żeby mieć pieniądze na jej budowę. Zostali uratowani właściwie w ostatniej chwili. 117 dni na łasce oceanu to ciekawa autoanaliza tego, jak silny jest instynkt przeżycia.
Tytuł recenzji: Jak bardzo chcesz przeżyć?
Subiektywna ocena: 8/10
Tytuł: 117 dni na łasce oceanu
Tytuł oryginału: 117 days adrift
Autorzy: Maralyn Bailey, Maurice Bailey
Tłumaczenie: Jerzy Knabe
Wydawnictwo: Morskie
Seria: Sławni żeglarze
Data wydania polskiego: 1976
Data pierwszego wydania: 1973
ISBN: –
Liczba stron: 156
Przeczytaj więcej o żeglarstwie na przeczytana.com
5 komentarzy
Bardzo ciekawy blog, rzeczowy i wyważony. Od dzisiaj zaglądam regularnie i subsbskrybuje kanał RSS. Pozdrowienia 🙂
YAY <3 Dziękuję za taki cudowny komentarz <3
Tak czytam twego bloga od jakiegoś czasu, ciągle mnie coś zastanawia, mie wyprowadzasz czytelnika do „ciemnego lasu”.
Hmmm…. ?
Fajnego masz bloga i ciekawe na nim treści czy na serwerze wszystko sie zmieści ? pięknie frazujesz słowa zmuszasz przy tym do myślenia tym komentarzem życzę powodzenia 🙂
Możliwość komentowania została wyłączona.