Dom pod żaglami | K. Baranowski

Dom pod żaglami | K. Baranowski

Dom pod żaglami

Dom pod żaglami to książka o rodzinnej wyprawie żeglarskiej Krzysztofa Baranowskiego. Płynęli we czwórkę – kapitan i jego ówczesna żona oraz dwójka dzieci.

To była być może jedna z najtrudniejszych psychicznie wypraw Baranowskiego, szczególnie, że od początku zaczęła się niezbyt szczęśliwie. Kapitan spóźnił się z odbiorem swojej rodziny, która przypłynęła do niego rejsem statkiem transatlantyckim. Zmuszeni byli czekać na niego około doby. W końcu jednak udało się połączyć z żoną i dwójką dzieci – Jasiem (13) i Małgosią (7), którzy mieli mu towarzyszyć w rejsie przez Stany Zjednoczone, między innymi Jezioro Michigan i rzekę Mississippi, dookoła Florydy, a później przez Atlantyk do Europy i Polski.

Dom pod żaglami

Kapitan aż kilka razy nawiązuje do tego, dlaczego ten rejs był taki trudny i dlaczego miał poważne obawy, czy to w ogóle jest dobry pomysł. Nie chodziło tylko o małe dzieci, ale o przebywanie z rodziną w ograniczonej przestrzeni przez długi czas: w małej łódeczce, w trudnych warunkach, zarówno pogodowych i okolicznościowych (sztormy, mielizny oraz niebezpieczne pchacze na rzekach), ale także bytowych. Monotonne jedzenie oraz ograniczone możliwości sanitarne nie wpływały dobrze na atmosferę i morale tej specyficznej załogi. 

Baranowski bał się tego rejsu, a jednocześnie chciał podjąć to wyzwanie. Autor wspomina, że poprzednicy, którzy wybierali się w takie długie podróże jachtem zwykle kończyli jako rozwodnicy. Baranowski ma jednak nadzieję, że im się jakoś uda. Czas pokazał, że miał rację. A przynajmniej sama wyprawa nie spowodowała rozpadu związku, chociaż z tego, co można wyczytać z relacji „Ewy”*, jego ówczesnej żony, momentami między nimi aż trzeszczało. 

*piszę w cudzysłowie ponieważ relację żony napisał Kapitan, choć z jego słów wynika, że ona uwag nie miała.

Te wszystkie historie

Książka jest podzielona na krótkie teksty ułożone chronologicznie, ale nie do końca połączone ze sobą w płynną całość. Kapitan pisze je naprzemiennie z „żoną”*, której relacja jest o tyle ciekawsza, że ukazuje coś zupełnie nowego. Ewa Baranowska wedle tego opisu, była kobietą swoich czasów: panią domu, zajmującą się dziećmi, gotowaniem i utrzymaniem porządku. Z podanych momentów (np. początkowy wstyd przed wymiotowaniem od choroby morskiej przy mężu) można wywnioskować, że prawdopodobnie to wychowanie wpływało na jej stereotypowe zachowanie, w duchu założeń, że kobieta powinna być cicha, skromna, dostojna, dbać o rodzinę i ustępować mężowi. Jednak pod sam koniec książki i rejsu, wedle relacji, coś w niej zaczęło się zmieniać i łamać. Myślę, że na ląd w Polsce zeszła już jako zupełnie inny człowiek. Chciałabym ją zapytać, co wtedy czuła i jak teraz z perspektywy lat ocenia tę odważną wyprawę. Myślę, że odpowiedzi byłyby ciekawe.

W każdym razie, ten podział na dwóch narratorów nieco wybija z płynności czytania, ale to właściwie drobnostka, bo największa wartość płynie ze sprzężenia zwrotnego, emocji, opisów, wniosków i spostrzeżeń jakie można w tych tekstach wyczytać. Niesamowicie ciekawe jest zderzenie z amerykańskim światem lat siedemdziesiątych. W Polsce panował wtedy jeszcze komunizm, a w USA półki sklepowe były pełne, choć i tak nie miały potrzebnych im konserw. Ale nie tylko ekonomia była inna, ale też ludzie i ich mentalność, czy szpital, do którego musieli raz trafić w związku z małym wypadkiem Małgosi. 

Ameryka jaka jest…

Ciekawa była zabawa w kotka i myszkę z amerykańskim Coast Guardem, który traktował załogę “Poloneza” jak niebezpiecznych komunistów i pilnował na każdym kroku, jednocześnie ignorując. Baranowskiego to ewidentnie irytowało, i ja się temu nie dziwię. Autor co i rusz opisuje co najmniej dziwne zachowania strażników, które tylko dodawały im zmartwień. Natomiast jak na to spojrzeć z boku, to można znaleźć i zabawniejszy aspekt całej tej sytuacji – wyobraźcie sobie groźnych komunistów na pokładzie małego stateczku, rodzinę szpiegów, małżeństwo i dwoje małych dzieci, którzy przemierzają Stany Zjednoczone żeglując rzekami, w poszukiwaniu informacji. Może to jest niezły pomysł na scenariusz do filmu? 🙂

Dom pod żaglami

Jest też sporo spostrzeżeń Baranowskich o ludziach mieszkających w Stanach. Wynika z nich, że albo są cudownie gościnni, ale wręcz odwrotnie. Nie ma za bardzo środka. Jakby nie było wiadomo, co z tą niezwykłą polską rodziną zrobić. Bardzo mi się podobało opowiadanie o tym, jak dzieci odnalazły się w realiach amerykańskich. Bariera językowa nie stanowiła przeszkody do dogadania się z rówieśnikami. Dzieci przekonały się również bardzo wyraźnie o różnicach pomiędzy edukacją w Polsce i w Stanach, nie mówiąc już o prawdziwej szkole życia, jaką przeszły na jachcie. Szczególnie starszy Jaś, który musiał samodzielnie sterować łódką, w momencie gdy ojciec potrzebował odpocząć, a matka była chora. 

Mnóstwo emocji

Na pewno nie brakuje też w tej książce emocji. Jest ich w niej cała skala, od irytacji, niechęci, złości, po słodkie laurki kochającej się rodziny. I to wszystko potęgowane przez przechyły, zamknięcie, monotonność sytuacji, czy nieustające kłótnie rodzeństwa. Ta książka jest interesująca na tylu różnych płaszczyznach… 

Ten rejs rodzinny to było coś wyjątkowego w tamtych czasach. Nawet teraz jest to wyjątkowe, choć już z różnych przyczyn mniej zaskakujące. O rany, jaka to jest dobra historia. I do tego prawdziwa. 


Może Cię także zainteresować: Uczucia oceaniczne | Zapiski najemnego żeglarza |


Subiektywna ocena: 8/10
Tytuł: Dom pod żaglami
Autor: Krzysztof Baranowski
Wydawnictwo: Fundacja Szkoła pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego
Data wydania: 2011
Data pierwszego wydania: 1980
ISBN: 978-83-62039-04-3
Liczba stron: 218