Ja nie leczę, ja uzdrawiam | K. Janiszewska

Ja nie leczę, ja uzdrawiam | K. Janiszewska

Ja nie leczę, ja uzdrawiam

Książka Ja nie leczę, ja uzdrawiam, napisana przez Katarzynę Janiszewską, to próba rozłożenia na czynniki pierwsze zjawiska społecznego, którym jest wiara w działanie medycyny alternatywnej. Choć boom na tego typu usługi był w latach 90, to wciąż wiele osób z nich korzysta pomimo tego, że często takie terapie kosztują ciężkie pieniądze.

Autorka skupia się głównie na wszelkiej maści uzdrowicielach, którzy są przekonani o tym, że mają dar. Magia to czy hochsztapleria? A może siły nadprzyrodzone, dar od Boga, lub zwykła psychologia? Ile ludzie są w stanie zapłacić za dobre samopoczucie? Co sądzą o tym sami uzdrawiani, a co lekarze, psycholodzy i duchowni? Wszystkie te punkty widzenia poznajemy w tej książce.

Działa, czy nie działa?

Sami uzdrowiciele są przekonani na 100%, że to działa. Ale czy można im wierzyć? Przecież wiadomo, że czerpią z tego wymierne (często nawet bardzo konkretne) korzyści. Czasem nawet tego nie ukrywają. Janiszewska zaczyna książkę właśnie od wywiadów z nimi, co automatycznie zrodziło we mnie podejrzenie, że książka będzie laurką pochwalną na ich cześć.

Na szczęście szybko się to wrażenie rozwiało, ponieważ dalej Janiszewska przechodzi do rozmów ze specjalistami, którzy widzą w tego typu terapiach pewną korzyść, ale i spore zagrożenie. Ich wypowiedzi przeplatają się ze świadectwami ludzi, którzy sobie takie terapie chwalą.

Uzdrawiani twierdzą, że to im pomaga bardziej niż lekarze. Mają do tego prawo i mają prawo też wydawać swoje własne pieniądze tak, jak uważają za stosowne. Nic nikomu do tego. Dlatego część książki ze “świadectwami” działania na własnej skórze, choć ważna i konieczna, to nie stanowi merytorycznego głosu w dyskusji.

Głosy specjalistów

Ciekawie zaczyna się robić w częściach, w których autorka rozmawia z lekarzami. Potwierdzają oni, że pozytywne nastawienie i dobry nastrój są ważne w procesie leczenia tradycyjnego. Tylko nie wiadomo na razie ani jak bardzo ważne, ani w jaki sposób to zmierzyć czy sprawdzić. Optymizm jednak na pewno nie zaszkodzi, w związku z tym altmed, który stawia potrzeby emocjonalne pacjenta na 1 miejscu, może mieć pozytywny skutek. Jednak tylko jako dodatek do tradycyjnej terapii. Nigdy zamiast.

Jednocześnie lekarze zarzucają uzdrowicielom, że Ci stawiają diagnozy, choć nie mają do tego kwalifikacji oraz składają obietnice, że mogą wyleczyć wszystko samym dotykiem, a czasem nawet na odległość. Lekarze twierdzą, że są one bez pokrycia i powodują, że chorzy tracą wiarę w tradycyjne leczenie i czasem z niego nawet rezygnują, co może się skończyć pogorszeniem, a nawet przedwczesną śmiercią.

Ja nie leczę, ja uzdrawiam

Psycholodzy wyjaśniają, że altmed jest popularny ponieważ ludzie z natury są leniwi i bojaźliwi – za wszelką cenę chcą łatwego wyzdrowienia; chorzy chcą być zdrowi, jednocześnie boją się skutków ubocznych tradycyjnych lekarstw. Najchętniej by nic nie robili i żeby się samo wyleczyło. Uzdrowiciele wyczuli tę potrzebę i sprzedają tę wiarę: obiecują dokładnie to, czego ludzie chcą – że uzdrowi ich jakaś siła, w taki właśnie prosty sposób. To nic, że nie jest to zbadane ani potwierdzone. Wystarczy wiara, a czasem nawet i to nie jest potrzebne.

Właściwie wszyscy specjaliści wyciągają podobne wnioski, że przyczyny popularności altmedu mogą leżeć także w kiepskiej jakości usług medycznych w Polsce. Konkretnie odpowiedzialne są za to dwie rzeczy: olbrzymie kolejki do specjalistów oraz możliwości samych lekarzy. Brakuje im czasu na zajęcie się także psychiką pacjenta. Do tego lekarz przecież nie obieca wyzdrowienia, kiedy te jest niepewne, bo później może mieć przez to nieprzyjemności. Uzdrowiciel może zaś obiecać wszystko, choć za efekty nie ręczy. Zawsze może powiedzieć, że nie udało się z winy pacjenta.

Ciekawy jest też głos duchownych, którzy ostrzegają i zwracają uwagę na możliwość pochodzenia tych mocy nie od Boga, co może wiązać się z opętaniem i problemami natury duchowej.

Czy ten spór można wygrać?

Autorka podeszła do tematu bardzo szeroko. Zebrała wiele interesujących spostrzeżeń i argumentów za i przeciw. Główne wymieniłam, ale w książce jest ich więcej. Altmed może być niebezpieczny, ale rozsądnie stosowany może też przynieść pozytywne skutki. Uzdrowiciele są różni, tacy którzy robią to z dobrych pobudek, ale i są naciągacze.

Lekarze są również różnie nastawieni, w pewnych sytuacjach są na tak, w innych ciskają gromami i oskarżają bioenergoterapeutów o niedziałające czary mary, odciąganie od prawdziwego leczenia i obietnice bez pokrycia. Sami zainteresowani wyzdrowieniem także są różni, ale nie chodziliby do nich i nie płacili pieniędzy, gdyby nie widzieli jakiejkolwiek poprawy.

Po przeczytaniu nie jestem wcale bliżej zrozumienia tego zjawiska. Nie wiem czy w ogóle da się je naprawdę zrozumieć. Widać za mało jeszcze wiemy o świecie na którym żyjemy, żeby rozstrzygnąć czy to hokus pokus, czy psychologia, czy faktycznie działanie jakichś sił. Książka Janiszewskiej przybliża argumenty każdej ze stron. Poznanie ich na pewno nie zaszkodzi; zachęcają do ostrożności i rozsądku, który tak łatwo stracić, kiedy chodzi o zdrowie lub życie siebie lub bliskich.


Subiektywna ocena: 8/10
Tytuł: Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Prawdziwa twarz polskich bioenergoterapeutów / egzemplarz recenzyjny
Autorzy: Katarzyna Janiszewska
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2019
ISBN:
Liczba stron:

 

5 komentarzy

  1. Renia pisze:

    zaciekawiła mnie tak książka

  2. Izka pisze:

    Dosyć ciekawa tematyka.

  3. […] Oczywiście, wiara w uzdrowienie i intensywna praca nad sobą może bardzo pomóc, ale wielkim ryzykiem byłoby rezygnowanie z tradycyjnych terapii. Do tego spora część ludzi uważa, że taka praca nad sobą jest zbyteczna, i że “to wszystko” to jakieś banialuki. Prawda jak zawsze leży gdzieś pośrodku. Pisała zresztą o tym niedawno Janiszewska w swoim reportażu pt. Ja nie leczę, ja uzdrawiam (tu moja recenzja). […]

  4. […] A w ogóle, to spora część ludzi uważa, że praca nad sobą jest zbyteczna, i że “to wszystko” to jakieś banialuki. Prawda jak zawsze leży gdzieś pośrodku. Pisała zresztą o tym niedawno Janiszewska w swoim reportażu pt. Ja nie leczę, ja uzdrawiam (tu moja recenzja). […]

Możliwość komentowania została wyłączona.